
Z drugiej strony praktykujący lekarz wobec zjawiska eksplozji leków znalazł się w nie mniej trudnej choć odmiennej sytuacji. W czasie jego studiów owe nowe leki jeszcze nie istniały. Obciążony już pracą zawodową nieliczne wolne chwile poświęcał na uzupełnianie swych wiadomości. Rozwój nauk podstawowych dostarczał wielu nowych pojęć i w nowym świetle ukazywał istotę wielu chorób. Wspaniały rozwój techniki dostarczał coraz to nowych metod diagnostycznych i zmuszał do zrozumienia nowych testów i nauczenia się interpretacji ich wyników. Uzupełnianie wiadomości o lekach, które dla farmakologa są wszystkim, dla niego było zaledwie 1/3 potrzeb. Towarzyszące lekom ulotki i różne lca- lendarzyki lekarskie starały się ułatwiać lekarzowi praktykowi douczanie. To ułatwianie musiało być spłyceniem. Wprawdzie w czasopismach lekarskich ukazywały się liczne doniesienia klinicznej oceny leków, z pewnym piętnem naukowości, jednak nieliczni tylko orientowali się, że piętno to jest pozorne, a wnioski przedwczesne, gdyż organizacja badań była nieodpowiednia, dobór i liczba chorych niewłaściwa, kryteria oceny złe, a reszty dopełniał łatwy entuzjazm w stosunku do przynoszącej nowe nadzieje nowości.
W rezultacie lekarz stawał wobec częstych kolizji, cierpiał na skutek dezinformacji i zależnie od swego temperamentu i wieku albo przerzucał się ze stosowania jednego leku na drugi, byle nowszy i bardziej reklamowany, albo stawał się sceptykiem, wolał trzymać się starych leków, a jeśli pod naporem żądań stosował nowy lek, to często (aby nie zaszkodzić) minimalizował dawkowanie albo nie przestrzegał przeciwwskazań itp., a nie widząc wyników lepszych niż przy ordynowaniu leków które znał poprzednio, utrwalał się w swym sceptycyzmie.